Overcast Clouds

8°C

Kołobrzeg

19 kwietnia 2024    |    Imieniny: Adolf, Leon, Tymon
19 kwietnia 2024    
    Imieniny: Adolf, Leon, Tymon

Redakcja: tel. 500-166-222 poczta@miastokolobrzeg.pl

Portal Miasto Kołobrzeg FBPortal Miasto Kołobrzeg na YT

Regionalny Portal Informacyjny Miasta Kołobrzeg i okolic

reklama

reklama

Stępień: O książce Wandy Przybylskiej "Życie jak Irtysz"

Z ławy obrońcy i kibica (95)

17 września roku pamiętnego...

Przez całe dziesięciolecia tzw. Polski ludowej, data 17 września 1939 r. zdradzieckiej napaści Związku Sowieckiego na Polskę była skrzętnie pomijana. Jeżeli już gdzieś pojawiła się informacja, to tłumaczono, że nasi sąsiedzi zajęli tereny wschodniej Polski, aby bronić ludność białoruską i ukraińską przed nacierającymi wojskami niemieckimi. Nikt się przy tym nawet nie zająknął o pakcie Ribbentrop-Mołotow, w którym najwięksi zbrodniarze w dziejach ludzkości – Stalin i Hitler, podzielili strefy wpływów i ustalili swoje granice. O wywózkach ludności polskiej na Syberię w podręcznikach podawano kłamliwie, że celem Związku Radzieckiego było uchronienie ludności polskiej przed Niemcami.

W czasach PRL niemożliwe było, aby ukazała się książka wspominająca hekatombę Polaków wywiezionych na Syberię, do Kazachstanu i innych odległych krain. Chciałbym przedstawić najnowszą książkę znanej kołobrzeżanki, Wandy Przybylskiej, pt. „Moje życie jak Irtysz”. Redaktorem tej książki jest Tadeusz Isański. Wanda Przybylska jest mi szczególnie bliska, gdyż była moim nauczycielem języka rosyjskiego w Technikum Rybołówstwa Morskiego w Kołobrzegu w latach 1970-1974. Pamiętam ją z tego okresu jako osobę o niezwykłym temperamencie, która oddawała uczniom swoje serce. Nikt z nas wówczas nie przypuszczał, jakie traumatyczne dzieciństwo miała nasza pani profesor.

W książce autorka przedstawia swoich przodków oraz opisuje dzieciństwo, które spędziła w powiecie Śniatyn w województwie stanisławowskim. Wanda Przybylska urodziła się 13 marca 1935 r. w Zabłotowie, jako córka Stefana Rusinkiewicza i Walerii z domu Jaślar. Jej ojciec skończył szkołę policyjną w Stanisławowie i pełnił służbę w policji jako posterunkowy. Jego ostatnim miejscem pracy były Wołczkowice. Po wejściu Rosjan aresztowano Stefana Rusinkiewicza, ale szybko go uwolniono. Jego koledzy policjanci usilnie go namawiali, aby przeszedł do Rumunii, z którą granica była oddalona o kilkanaście kilometrów. Ojciec naszej bohaterki uznał, że nie może zostawić swojej rodziny, a jest tylko zwykłym posterunkowym, któremu nie może grozić żadne niebezpieczeństwo ze strony Sowietów. Była to dla niego tragiczna w skutkach pomyłka. Pod koniec października 1939 r. sowieci aresztowali Stanisława Rusinkiewicza i słuch po nim zaginął. Wanda Przybylska odnalazła nazwisko swojego ojca na tzw. Ukraińskiej Liście Katyńskiej i dowiedziała się, że jego grób znajduje się w Bykowni na terenie Ukrainy. Jeden z dębów katyńskich na Skwerze Pionierów jest poświęcony pamięci Stanisława Rusinkiewicza. Byłoby dobrze, gdyby wśród dębów katyńskich pojawił się kamień z napisem wyjaśniającym dlaczego te dęby zasadzono i jakie wydarzenia historyczne upamiętniają.

Książka opisuje wydarzenia widziane oczyma małej dziewczynki, która w chwili wybuchu wojny miała 4,5 roku, a kiedy powróciła z zesłania liczyła zaledwie 11 lat. Jej rodzina została pozbawiona ojca i możliwości normalnej egzystencji. Autorka przedstawia genezę i przebieg wywózek pisząc:
Sowieci teraz już oficjalnie zaczęli współpracować z niektórymi miejscowymi. Trochę Ukraińców było, trochę Żydów, a może i trochę Polaków komunistów i oni do tej współpracy byli chętni. Podsłuchiwali, robili listy. Od tego momentu były już sporządzane listy tych, którzy potem pojechali na zesłanie. Skoro na zesłaniu się znalazły wszystkie żony policjantów, to na listach musiały się znaleźć dużo wcześniej. (...) 13 kwietnia 1940 roku, Sowieci podjechali między innymi pod wszystkie domy rodzin policjantów, także pod nasz. Weszli nad ranem, mogła to być godzina piąta, może trochę wcześniej. (...) Nie mówili, że jesteśmy niebezpieczni dla nowej władzy sowieckiej, że jesteśmy jej wrogami, więc z tego mogło wyniknąć, że starają się zrobić dobry uczynek, wręcz niespodziankę, żeby żona spotkała się z mężem, a dzieci z ojcem, ale to była tylko gra. Tato był przecież dawno aresztowany. (...) Mama zabrała najpotrzebniejsze rzeczy. Między innymi zabrała ze sobą dwustronne futro, które dostała od taty jako prezent ślubny. To futro ratowało nas w Związku Sowieckim przed mrozami i przywieźliśmy je z powrotem do Polski, jak wracaliśmy. Zabrała pierzynę, dwie poduszki, prymus, jakieś tam naczynia, trochę odzieży swojej i naszej. (...) Szczególnie zapamiętałam niemowlę jednej młodej żony policjanta. Była bardzo młodziutka, nazywała się Kostyniuk. Była Ukrainką jak samo nazwisko wskazuje, ale jej mąż służył Polsce. Kiedy znalazła się w transporcie, miała sześciotygodniowe dziecko. Zaraz w wagonie straciła pokarm, wtedy mama pomagała jej grzać na świeczce rumianek, ale dziecko zmarło w czasie tej „podróży”. Byłam świadkiem tej śmierci, potem chowali je przy torach. (...) Podawali raz dziennie jakąś lurę, niby zupę, ale ten, kto z domu coś wziął, to miał. Na początku – jedzenia, tego przysłowiowego chleba jeszcze nam starczało, ale potem było coraz gorzej. W każdym razie towarzyszył nam szok, jeden wielki szok. (...) Nieraz na filmach można obejrzeć, jak ludzie byli przeznaczeni na sprzedaż. Tak samo i my czekaliśmy, żeby nas jakaś rodzina zabrała, bo ludność miejscowa była przygotowana i zabierali tych przybyszy do swoich drewnianych domków”.

Kilkuletni pobyt w różnych miejscach nad rzeką Irtysz był ciężkim przeżyciem dla kilkuletniej dziewczynki. Relacja Wandy Przybylskiej opisuje codzienny trud i tragiczne zdarzenia jakie komuniści zgotowali zesłańcom. Poniżej kilka wybranych cytatów:
Tylko najgorsze, że często nie było co włożyć do tego garnka. Przywieźliśmy trochę jakiejś odzieży, więc dopóki była, to mogliśmy wymieniać ją na żywność, kiedy nic nie było do zjedzenia. Sporo takich moich rzeczy i swoje sukienki, mama potem wymieniła na towary żywnościowe. Nawet chciała kiedyś sprzedać swoją obrączkę, ale dawali mamie za nią tylko wiadro kapusty, więc mama mówi, że nie, nie da obrączki za wiadro kapusty. Ja mam tę obrączkę na palcu; to najdroższa pamiątka po mamie. (...) Za to, że nie donosiła, miała w kołchozie nieprzyjemności, bo kiedy tam na zimę inni dostawali jakieś zboże, jakieś przydziały, to dostawała mniej i powiedzieli mamie wprost, że to za to, że nie donosiła, że nie spełniła tego żądania i nie chciała donosić na panią Tanderową. (...) Kobiety pognano do pracy w step. Pracowały od rana, od godziny szóstej do późnego wieczora. Nie miały odpowiedniej do tej pracy odzieży, bo to, co zabrały ze sobą, nie nadawało się w ogóle do pracy, nie miały butów, nie dostały żadnego zaopatrzenia, a te pantofelki w jakich przyjechały, albo miały je w jakiś walizeczkach, to w ogóle nie nadawały się do pracy w stepie. Więc owijały sobie nogi różnymi szmatkami. Plotły łapcie z trawy, żeby nie odparzyć stóp. (...) W czerwcu 1941 roku wybucha wojna sowiecko-niemiecka, nazywana przez Sowietów ojczyźnianą i ten moment jest przez nich do dzisiaj uważany za początek drugiej wojny światowej. Nie 1 września 1939 roku, tylko 22 czerwca 1941 rok. Dzięki temu „drobnemu” fałszerstwu próbują zapomnieć o sojuszu z Hitlerem zajęciu wschodnich terytoriów Rzeczpospolitej. Obraz Hitlera i Stalina jako sojuszników jest dla nich bardzo niewygodny, chociaż niestety jest prawdziwy. (...) W momencie wybuchu wojny, sytuacja wszystkich mieszkańców Nowej Bażenowki uległa pogorszeniu. Zaczęło brakować chleba, którego wcześniej też nie było w nadmiarze. (...) Mama pracowała  we młynie przy noszeniu worków i zimą przy odśnieżaniu. Nosiła na plecach worki ze zbożem. Przychodziła bardzo zmęczona. Od chwili, kiedy rozpoczęła się wojna niemiecko-sowiecka w czerwcu 1941 roku, mama jak wszyscy pracowała dwanaście godzin na dobę. To było straszne. (...) Zamieszkaliśmy w wolnej lepiance. Zima była ostra i był wielki głód. Były święta Bożego Narodzenia, już drugie i brat płakał: - Mamo, ja chcę jeść! A mama mówiła: - Synku, co ja ci dam? Pojedziemy do Polski, przyjdzie może lato, będzie inaczej. Nic nie mieliśmy. Mama przynosiła z pracy jakąś lepioszkę (placek z mąki), ale bardzo głodowaliśmy. Lepioszki piekła z pyłu mącznego, który tam zebrała na tych balustradach i przynosiła je nam. (...) Jak dostałam tę kromeczkę chleba, to nie wiedziałam, z której strony mam ją wąchać. On tak pachniał, ten chlebek. (...) Mama w pracy, a my dzieci – wiadomo w domu, zawinięte; dobrze, że mama chociaż tę pierzynę ze sobą wzięła. Mieliśmy pierzynę, to tak zawsze jakoś ta pierzyna nas ogrzewała. I czekaliśmy jak te pieski na mamę. Jak tam w pracy dawali jakąś zupę, to mama te ochłapy wyłapywała z tej zupy i nam przynosiła, bo my jak te pisklaki – głodne. (...) Pewnego razu, wieczorem myśmy przyszli do mamy pod wejście mielkombinatu. Już było ciemno i czekaliśmy, co nam mama wyniesie. Mama nie pojawiała się dość długo. W końcu wychodzi i mówi: - Dzieci, będę miała nieprzyjemności. Zostałam złapana na kradzieży. Była rewizja. Piętnaście dekagramów lepioszki, które tam upiekłam znaleźli, ważyli. Niestety nic nie macie dziś do jedzenia, bo mi wszystko zabrali. No i będę miała sprawę w sądzie. Myśmy zaczęli płakać i zapłakani razem wróciliśmy do domu. (...) Mamy nie posadzili do więzienia, ale nie obeszło się bez innych kłopotów. Mama nie widziała o tym, że podczas rozprawy sądowej zabrano jej obywatelstwo polskie. Dowiedziała się o tym, jak w 1943 roku była paszportyzacja i poszła po dowód. Wtedy wyszło na jaw, że ma już obywatelstwo sowieckie”.

Przymusowe pozbawianie obywatelstwa polskiego i nadawanie Polakom obywatelstwa sowieckiego miało masowy charakter i dotknęło wszystkich, którzy znaleźli się w ZSRR po przesunięciu granic. Pozbawianie obywatelstwa ludności podbitych terenów jest sprzeczne z prawem międzynarodowym, a Rosjanie nie zmienili swego postępowania do dnia dzisiejszego i jak się dowiadujemy na zajętych terenach Ukraińcom przymusowo nadaje się obywatelstwo rosyjskie i wywozi się ich w głąb Rosji, nihil novi.

Ludzie umierali z głodu, ciężkiej pracy, a bardzo często z powodu różnych chorób, których nie było jak leczyć. Dzieci, w tym autorka często chorowały i tylko szczęśliwcom udało się przeżyć. Brat Tadeusz zachorował na tyfus plamisty i wszyscy byli przekonani, że nie przeżyje. Wanda Przybylska wspomina:
Był taki moment podczas choroby brata, że mama poszła na targ i sprzedała jakiś łach, bo brat pokazał mamie rączkami, że chce bułkę, jak mama go spytała: - Tadziu, co tobie przynieść? Sprzedała ostatni łach, żeby tę bułkę kupić, ale mamie te pieniądze ukradli. Mama wróciła, powiedziała o tym pani Ludwice i taka zdesperowana poszła utopić się w Irtyszu. Pani Ludwika w pewnym momencie zorientowała się, że mamy nie ma i domyśliła się co mama może zrobić. Biegłyśmy obie, mama już była po pas w wodzie. Pani Ludwika krzyknęła, mama się cofnęła”.

Książka „Moje życie jak Irtysz” jest pasjonującą opowieścią o życiu na „nieludzkiej ziemi”. Autorka nawet o przykrych sprawach pisze z właściwą sobie pogodą ducha i nie żywi urazy do swoich prześladowców. Książkę czyta się bardzo szybko, bo jest dobrze literacko napisana. Przede wszystkim jednak skłania do refleksji i każe zastanowić się m.in., czy państwo polskie nie ma żadnych obowiązków wobec swoich obywateli rozrzuconych po całej Rosji, którzy znaleźli się tam wbrew własnej woli i nie mieli szczęścia, aby powrócić do ojczyzny. Skromne łamy felietonu nie pozwalają rozwinąć tego tematu, jak również innych, które autorka porusz w swojej książce.

Autorka Wanda Przybylska jest ciągle młoda duchem i wulkanem energii. Jako szefowa Związku Sybiraków organizuje uroczystości upamiętniające tragiczną datę 17 września 1939 r. Na cmentarzu komunalnym, przy Ścianie Pamięci Polskiej Golgoty Wschodu w dniu 16 września o godz. 12:00 odbędą się uroczystości upamiętniające ofiary napaści Sowietów na Polskę. W dniu 18 września o godz. 10:00 w bazylice kołobrzeskiej odprawiona zostanie msza święta w intencji zmarłych Sybiraków i tych, którzy pozostają przy życiu.

Historia uczy, ale tylko wtedy, kiedy ją znamy, zachowujemy pamięć i wyciągamy z przeszłych zdarzeń właściwe wnioski.
    
Edward Stępień
Przedstawiam zdjęcie Profesor Wandy Przybylskiej, jaką poznałem w 1970 r.

    

reklama

reklama

Dodaj komentarz

UWAGA!
Komentarze są prywatnymi opiniami Czytelników, za które redakcja nie ponosi odpowiedzialności. Publikowanie jest jednoznaczne z akceptacją regulaminu. Jeśli jakikolwiek komentarz narusza obowiązujące prawo lub zasady współżycia społecznego, prosimy o kontakt poczta@miastokolobrzeg.pl. Komentarze niezwiązane z artykułem, naruszające regulamin lub zawierające uwagi do redakcji, będą usuwane.

Komentarze zostaną opublikowane po akceptacji przez moderatora.

Zgody wymagane prawem - potwierdź aby wysłać komentarz



Kod antyspamowy
Odśwież

Administratorem danych osobowych jest  Wydawnictwo AMBERPRESS z siedzibą w Kołobrzegu przy ul. Zaplecznej 9B/6 78-100 Kołobrzeg, o numerze NIP: 671-161-39-93. z którym możesz skontaktować się osobiście pod numerem telefonu 500-166-222 lub za pośrednictwem poczty elektronicznej wysyłając wiadomość mailową na adres poczta@miastokolobrzeg.pl Jednocześnie informujemy że zgodnie z rozporządzeniem o ochronie danych osobowych przysługuje ci prawo dostępu do swoich danych, możliwości ich poprawiania, żądania zaprzestania ich przetwarzania w zakresie wynikającym z obowiązującego prawa.

reklama