Do napisania tego felietonu natchnął mnie komentarz jednego z czytelników. Brzmi on tak: „Jak wszyscy to wszyscy, budy, campingi, parkingi, korty, Pdczele i cio tam jeszcze. Jesli pieniadze dla miasta leżą na ulicy to nie moze ich podnosoc wybiórczy dzierzawca”. „Wujek dobra rada” zawsze czuwa. Osobiście bardzo podobają mi się takie komentarze. Oczywiście, z jednej strony szanuję opinie czytelników, ale nie zawsze się z nimi zgadzam, zwłaszcza, gdy pod pozorem troski o dobro wspólne, znajduje się tam nieco niebezpieczna koncepcja ekonomiczna.
Na temat tego, ile warte są kołobrzeskie dzierżawy, można napisać niezłą pracę badawczą, a gdyby ją oprzeć na bazie kilku eksperymentów, można by pokusić się nawet o doktorat. Może przeczytaliby go radni i czegoś się nauczyli? Głośno myślę. W teorii, dzierżawy warte są tyle, ile ktoś za nie zapłaci. W praktyce, diabeł tkwi w szczególe. Wiedzą o tym ci, którzy nieruchomościami się zajmują. Ziemia, obok pracy i kapitału stanowi w ekonomii jeden z trzech czynników produkcji. Ponieważ dostęp do ziemi jest ograniczony, reguluje go cena. Jej wysokość (czynsz) wpływa na koszty produkcji i cenę dla klienta. Im wyższe będą więc czynsze, tym więcej zarobi budżet. Jednakże, stosunek gospodarczy, zawarty pomiędzy właścicielem ziemi a jej użytkownikiem, zawiera także inne zagadnienia, związane z eksploatacją terenu. Teoretycznie bowiem, wychodząc z założeń wyłącznie ekonomicznych, dzierżawca nie jest zainteresowany robieniem dobrze miastu, a więc nie ma interesu inwestowania ponad to, co jest w jego interesie. Skoro tak, może działać na szkodę miasta. Na przykład, działalność będzie uciążliwa, będzie szkodziła wizerunkowi miasta, albo spowoduje, że miasto odzyska nieruchomość w stanie pogorszonym.
„Wujek dobra rada” widzi więc tylko swoją sakiewkę. Maksymalizacja zysku wszędzie: dzierżawy, podatki, koncesje. Oczywiście, interes miasta jest ważny, ale wymaga on rozwagi, a nie chciwości, bo nie bez powodu chytry dwa razy traci. „Wujek dobra rada” najczęściej nigdy niczym nie zarządzał, nawet produkcją jajek w kurniku u sołtysa, ani nie prowadził działalności gospodarczej w obrocie powyższej 200 tys. zł rocznie. Ale „Wujek dobra rada” wie lepiej. To prawda, że czasami coś błyskotliwego zauważy. Jednak wujcio nie widzi jednej rzeczy. Otóż w Kołobrzegu najdroższą barierą wejścia na rynek, jest właśnie nieruchomość. To ceny nieruchomości kształtują bardzo często ceny dóbr i usług, wpływają na koszty na rynku. Przedsiębiorca te pieniądze musi odzyskać. Jeśli jest to dzierżawca, to w perspektywie trwania umowy, jeśli zakup, w perspektywie spłacania kredytu i nieco nawet dłużej.
Posłużmy się więc przykładem kempingu, bo jego temat rozpala internautów. Co nas obchodzą ceny dla właścicieli namiotów? Wiadomo, nic nas nie obchodzą, to problem właścicieli namiotów. Jak na kempingu będzie za drogo, rozbiją się gdzieś indziej, albo wybiorą inne miasto. Mamy więc przetarg, będą w nim oferty. Wygra ten, kto da więcej, bo przecież nie zależy nam na niczym innym, jak na cenie. Podkreślmy to sobie. Taki dzierżawca, załóżmy, jeśli da 500 tys. zł rocznie za działkę, będzie musiał te pieniądze odzyskać. Żeby to zrobić, musi zainwestować bardzo duże pieniądze (zagospodarowanie terenu, atrakcje, inne). Musi zatrudnić ludzi, zainwestować w promocję. A musi mieć lepszą promocję, bo zapewne podniesie ceny, chyba, że przez pewien czas dołoży do biznesu. Nie każdy zechce tu już przyjechać. Wtedy będzie trzeba zabiegać o klienta. Koszty rosną każdego roku, czynsz będzie waloryzowany, oferta będzie coraz droższa.
Powstaje pytanie, jaki jest tam próg opłacalności? Czy można tam zarobić więcej? Oczywiście, że można. Więcej może zarobić i miasto, i dzierżawca. Można tam przecież zbudować hotel z miejscami dla kamperów od strony parku. Zwiększy to atrakcyjność miasta, zwiększy przychody. Miasto pomyśli, zmieni plan, zwiększy potencjał działki. Ktoś dojdzie do wniosku, że zamiast 1 mln zł rocznie, można dostać od razu 10, a może 15 mln zł. Będzie przetarg i wszyscy będą szczęśliwi, bo miasto dostanie pieniądze. A przecież o to chodzi, prawda?
Prawda jest bardziej skomplikowana. Pieniądze to nie wszystko, bo ziemia w rękach miasta to straty, ziemia w rękach przedsiębiorców to miejsca pracy. W Kołobrzegu, pomimo tylu „Wujków dobra rada” nadal nikt nie wymyślił czegoś lepszego niż turystyka. Nawet jeśli komuś nie pasuje praca w tym sektorze, wciąż może poszukać jej w Białogardzie. Tam są mniejsze czynsze. Są mniejsze, bo nikt większych nie zapłaci. A nikt więcej nie da, bo nikt więcej i drożej nie kupi. Nikt nie kupi, bo nie ma turystów. Temat można by rozwijać bez końca, ale to może kiedyś indziej...
Robert Dziemba
W Kołobrzegu „Wujek dobra rada” zawsze na dyżurze...

UWAGA!
Komentarze są prywatnymi opiniami Czytelników, za które redakcja nie ponosi odpowiedzialności. Publikowanie jest jednoznaczne z akceptacją regulaminu. Jeśli jakikolwiek komentarz narusza obowiązujące prawo lub zasady współżycia społecznego, prosimy o kontakt poczta@miastokolobrzeg.pl. Komentarze niezwiązane z artykułem, naruszające regulamin lub zawierające uwagi do redakcji, będą usuwane.
Komentarze zostaną opublikowane po akceptacji przez moderatora.