Nie ma dziś w Kołobrzegu osoby, której przodkowie żyli w tym mieście przed kilkuset laty. W zasadzie wszyscy jesteśmy napływowi. Pierwsi osadnicy napłynęli tu po marcu 1945 r. Moi dziadkowie od strony ojca również. Przyjechali z terenów Wielkopolski w maju 1945 r.: Krotoszyn i Zduny. Mama w latach siedemdziesiątych przyjechała z Żuław Wiślanych. Każdy ma w zanadrzu ciekawą historię rodzinną. Ta nasza wspólna, napływowa natura objawia się jedną, specyficzną cechą – jako Kołobrzeżanie jesteśmy wyjątkowo gościnni.
W ciągu ostatnich 10 – 15 lat do naszego miasta napłynęło i na stałe osiedliło się kilkuset obcokrajowców (pomijam ostatni okres, gdy mieliśmy na terenie naszego powiatu kilka tysięcy uchodźców z pogrążonej wojną Ukrainy – dziś może zostało kilkuset). Z różnych stron świata. Przyjechali, osiedlili się, znaleźli pracę i swoje miejsce na ziemi. Dość dobrze zasymilowali się i weszli w społeczeństwo. Podobnie jest z Ukraińcami. Ci, co chcieli zostać u układać sobie życie na nowo, wtopili się w lokalną społeczność, stali się kołobrzeżanami. Większość cudzoziemców wchłonął lokalny rynek pracy, część z nich prowadzi z sukcesami własne firmy. Ich dzieci chodzą do kołobrzeskich przedszkoli i szkół. Łatwo nie mają, bo sam Kołobrzeg nie jest łatwym miastem do życia. Ciekawe jest to, że w zasadzie nie narzekają, starają się sobie radzić, w minimalny sposób absorbując lokalne władze samorządowe. Nie tworzą gett i zamkniętych społeczności. Ich pobyt jest legalny, a sporadyczne przypadki pobytu i pracy „na dziko” sprawnie rozbraja Straż Graniczna.
Dlaczego o tym piszę? Bo rozpędzająca się kampania wyborcza wciąga nas w imigranckie tematy. Jednym z nich jest polityka imigracyjna Unii Europejskiej, a w zasadzie jej patologia. Około 10 lat temu kraje rozwinięte, w tym Niemcy uznały, że jedyną możliwością dotrzymania kroku gospodarce USA i Chin, będzie ściągnięcie do Europy dodatkowej i taniej siły roboczej. Mieli ją zapewnić przybysze z Bliskiego Wschodu i Afryki. To nie była nowa akcja, już ją kiedyś przećwiczono i sprawdziła się. Gdy RFN rozpędzała się gospodarczo i zabrakło rąk do pracy, a żelazna kurtyna zamykała rynki wschodnie, otwarto granice dla Turków. Do dziś ich potomkowie mieszkają w Niemczech.
Rygory układu z Schengen miało złagodzić pojęcie uchodźcy wojennego (Syria i niektóre kraje afrykańskie) i słynne u naszych zachodnich sąsiadów akcje pod hasłem „Refugees Welcome”.
Sytuacja wymknęła się sod kontroli, Europę zalewają od lat tłumy imigrantów, nielegalnie przekraczających granicę UE. Omijają oni jednak część krajów Europy Centralnej, bo … tu raczej nie są mile widziani. I wcale nie ze względu na kolor skóry, czy pochodzenie. Nikt ich nie chce utrzymywać, więc albo pracujesz, albo nie jesz. Europa Zachodnia jest pod tym względem bardziej wyrozumiała. Czym to się skończyło? Widzimy w Szwecji, na ulicach Paryża i południowych Włoszech. O Niemczech nie wspominając. Komisja Europejska wpadła na „świetny” pomysł, żeby część z nich „rozlokować” na siłę w innych krajach „mniej wyrozumiałych”, a tych, którzy będą odmawiać, czeka kara (22 tys. euro na głowę). Pomysł KE w mojej ocenie narusza niektóre zasady UE, w tym zapisy Europejskiej Konwencji Praw Człowieka i Karty Praw Podstawowych UE. Jeżeli organy władzy uznają jednak, że może pozostać, nawet bez statusu pobytu tolerowanego, to prawa człowieka mu przysługują. A te w UE zabraniają „grupowego przemieszczania” ludzi wbrew ich woli. „Chcieliśmy przyjechać do Francji, to proszę nas nie wywozić do Rumunii” – tak to działa. I o tym ma być jedno z pytań referendum. Kto będzie chciał w nim wziąć udział, to weźmie.
Co do zasady, imigrant nielegalnie przekraczający granicę zewnętrzną UE powinien być wydalony do kraju, z którego tę granicę przekroczył. 14 października 2021 r. Sejm, za zgodą Senatu (Senat miał 3 poprawki, dwie uwzględniono, jedną odrzucono) przyjął nawet odpowiednie zapisy w tym zakresie w ustawie o cudzoziemcach.
Kolejną sprawą, która mnie irytuje, to próba połączenia pojęć „migracji” i nielegalnego przekroczenia granicy, czyli namieszania ludziom w głowach. W tym drugim przypadku przepisy są precyzyjne. Samo nielegalne przekroczenie granicy państwowej jest wykroczeniem, a przy zastosowaniu znowelizowanej ustawy o cudzoziemcach, musi skutkować wydaleniem do kraju, z którego przekroczono granicę RP, czyli zewnętrzną granicę UE. Jeżeli przekroczenie nastąpi w sposób zorganizowany, z przemocą i podstępem, to tu już mamy do czynienia z przestępstwem (art. 264 §2 kk).
Migracja może być też legalna, np. w celach ekonomicznych, czyli w poszukiwaniu pracy lub, gdy państwo samo poszukuje rąk do pracy. Jest w RP dość precyzyjna procedura. Politycy Koalicji Obywatelskiej, w tym sam Donald Tusk posługują się liczbą 130 tys. wydanych zezwoleń na pracę w Polsce w ubiegłym roku dla osób pochodzących z krajów muzułmańskich. W tym samym czasie wydano jednak tylko 30 tys. wiz pracowniczych, o czym za każdym razem przypomina im portal Interia.pl (ostatnio wczoraj, po wyzwaniu, które Tusk rzucił Kaczyńskiemu), rozbijając w pył antyimigracyjną retorykę KO. Ja widzę zasadniczą różnicę pomiędzy legalną imigracją zarobkową, a nielegalnym przekraczaniem granicy. Bo właśnie tacy „legalni” imigranci są dziś kołobrzeżanami, żyjącymi wśród nas. „Ludzie, którzy chcą pracować, są cenni” – grzmiał z mównicy Europarlamentu Janusz Korwin-Mikke kilka lat temu podczas debaty imigracyjnej. Trudno się z nim nie zgodzić.
Jacek Woźniak
UWAGA!
Komentarze są prywatnymi opiniami Czytelników, za które redakcja nie ponosi odpowiedzialności. Publikowanie jest jednoznaczne z akceptacją regulaminu. Jeśli jakikolwiek komentarz narusza obowiązujące prawo lub zasady współżycia społecznego, prosimy o kontakt poczta@miastokolobrzeg.pl. Komentarze niezwiązane z artykułem, naruszające regulamin lub zawierające uwagi do redakcji, będą usuwane.
Komentarze zostaną opublikowane po akceptacji przez moderatora.