Ruszył proces Jarosława B., dziennikarza, którego kołobrzeska prokuratura oskarża o poinformowanie osób trzecich o podłożeniu bomby w centrum miasta.

"Kto wiedząc, że zagrożenie nie istnieje, zawiadamia o zdarzeniu, które zagraża życiu lub zdrowiu wielu osób lub mieniu w znacznych rozmiarach lub stwarza sytuację, mającą wywołać przekonanie o istnieniu takiego zagrożenia, czym wywołuje czynność instytucji użyteczności publicznej lub organu ochrony bezpieczeństwa, porządku publicznego lub zdrowia mającą na celu uchylenie zagrożenia, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8". Dlatego dla Prokuratury Rejonowej w Kołobrzegu sprawa jest jasna.

7 marca, Jarosław B. wszedł do jednego z lokali vis a vis ratusza i zostawił tam swoje torby ze sprzętem radiowym. Według właścicielki lokalu, która nawet nie przyjrzała się gościowi, który ją "odwiedził", mężczyzna zasiadający na ławie oskarżonych zostawił torby, stwierdził że są w nich bomby, które za 15 minut wybuchną. Kobieta nie potrafiła potwierdzić, że zgodziła się na zostawienie tych toreb w lokalu. Jarosław B. wyszedł, a ona przerażona poszła do lokalu obok, gdzie o całym zdarzeniu opowiedziała znajdującym się tam dwóm kobietom. Pracujące w lodziarni dwie kelnerki zadzwoniły na policję i poinformowały o sprawie.

Policja po otrzymaniu drugiego telefonu alarmowego w sprawie bomby, rozpoczęła wdrażanie określonej procedury dotyczącej alarmu bombowego. Drugi telefon potwierdzający potencjalne podłożenie bomby, spowodował postawienie na nogi wszystkich służb ratunkowych, które natychmiast ruszyły na miejsce (dowiedz się więcej: przeczytaj). Tymczasem, jak wynika z zeznań, kobiety zajrzały do toreb, a w nich znalazły laptopa, mikrofony, kable i identyfikator dziennikarski. Gdy Jarosław B. po chwili powrócił na miejsce, próbował odwołać alarm bombowy, ale było już za późno. Z zeznań świadków wynika, że obiecał on, że wszystko załatwi.

Obrońca Jarosława B. nie zgodził się na dobrowolne poddanie się karze przez jego klienta. Mecenas Edward Stępień podkreślał, że jego klient jest niewinny. Na jednej ze stron internetowych znajduje się tekst o procesie, napisany prawdopodobnie przez samego oskarżonego lub kogoś z jego otoczenia. Czytamy w nim: "Prokuratura jak na razie dysponuje jedynie zeznaniem właścicielki sklepu, która twierdzi że usłyszała słowo „bomba” i  na tym buduje oskarżenie, natomiast dziennikarz twierdzi, że zgodę na złożenie toreb uzyskał i o bombie nic nie wspominał. Dodaje on ze sprzęt reporterski jest znacznej wartości i nie powierzyłby go właścicielce sklepu, gdyby nie otrzymał przyzwolenia". 

Pomimo naszych wysiłków, nie udało nam się skontaktować z Jarosławem B., tak więc nie mamy jego zgody na publikację wizerunku i danych osobowych, jako osoby oskarżonej o przestępstwo ścigane z oskarżenia publicznego. Kolejna rozprawa już w październiku.

Fot. P. Gryń, M. Spieszyński